O nic się nie martwię


Ślub za 165 dni, z czego około 90 poza domem na obozach z dziećmi, gdzie czasu na ślub, planowanie go za dużo nie będzie. Więc czasu jest dużo mniej niż by się mogło wydawać. Jesteśmy młodzi, w sumie bez stałej pracy tylko coś od czasu do czasu dorywczo. Tak naprawdę nie wiemy czy po ślubie będziemy mieli gdzie mieszkać (oczywiście chodzi o mieszkanie tylko we dwoje, a nie z rodzicami).



To jakim cudem o nic się nie martwię? Odpowiedź najprostsza na świecie - bo wierzę. A w zasadzie wierzymy oboje. Wczoraj byliśmy na Mszy Świętej z resztą jak co niedzielę. Nasz ksiądz rezydent powiedział kolejne cudowne kazanie. Naprawdę chciałabym tak jak on czuć to co się dzieje w tym czasie po świętach Zmartwychwstania. No ale mniejsza, nie o to tutaj teraz głównie chodzi. Mówił o tym, że gdy zaprosimy Jezusa do codzienności wszystko się będzie układać. Chodzi nawet o najdrobniejsze sprawy  typu "Jezu, patrz, robię sobie kanapkę z żółtym serem" albo "ale dzisiaj jestem zabiegany, to będzie ciężki dzień". We wszystko! Ja o tym doskonale wiem od zawsze. Ale jakoś się zapomina w biegu życia. Tak sobie słuchałam tego kazania i myślałam, kurcze no po co ja się martwię? Przecież wszystko będzie tak jak być powinno. W sumie już jest, od samego początku. Mimo tego, że z Filipem troszkę zagubiliśmy sens ślubu wszystko układało się tak jak miało. I ja to wiem, ja w to wierzę. To, że tak strasznie wcześnie zaczęliśmy ogarniać pewne sprawy było właśnie po to żebyśmy mogli wrócić do tego co najważniejsze. Albo raczej do Tego, który jest najważniejszy.

Też kiedyś trafiłam w internecie na cudowny obrazek, który przypomniał mi się dzisiaj jak zabierałam się za pisanie tego bloga.



Im bliżej Boga - tym bliżej siebie! I to jest prawda, w 100% prawda albo nawet i bardziej. Od świąt staramy się kłaść większy nacisk na wiarę, wróciliśmy do tego co było kiedyś, ale przez różne wyboje zatraciliśmy. Może ciężko w to będzie niektórym uwierzyć, ale ja już widzę pewne zmiany. Zaczęliśmy znowu rozmawiać o sobie, o tym co myślimy, czujemy. Poznawać się na nowo, bo mimo tego, że znamy się
11 lat nie wiemy o sobie prawie nic. Przecież każdy dzień przynosi zmiany i w życiu i w nas.

Patrząc na to co się dzieje teraz i mając w głowie ten obrazem nasz sakrament małżeństwa staje się dla mnie coraz ważniejszy. To nie będzie tylko szopka jak u większości. To będzie najcudowniejszy dzień. Dzień, w którym przed wszystkimi powiemy "tak, będziemy ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, do końca życia i kilka dni dłużej choćby nie wiem co". Będzie tak dlatego, że w naszym życiu
i małżeństwie będzie On. Będzie ten, który jest Miłością. Największą i najprawdziwszą. 

Do pełni szczęścia oprócz spokoju ducha o wszystko co będzie, pewności, że to co się dzieje, dzieje się po coś jest to jakich ludzi mam w koło siebie. Nie mówię tylko o moim przyszłym mężu czy rodzicach. Ale o przyjaciołach, a chociażby o moich świadkowych, które są totalnym wariatkami! Fakt, nie są Bożymi wariatkami (bo póki co to moja specjalność), ale też wiem, że one są w życiu dla mnie po coś. Na pewno po to żeby pomagać, ale trochę przeszkadzać np. w nauce. Dzisiaj zamiast uczyć się do egzaminu pół dnia pisałyśmy o ślubie, kieckach, butach, fryzurach i innych pierdołach. To jest niby nic, ale to jest takie super! 

Może na dzisiaj tyle. W sumie post mało o organizacji ślubu, ale dla mnie dość ważny. W środę będzie coś bardziej tematycznego
i ślubnego. 

Komentarze

  1. Cudnie piszesz. Gratuluję i podziwiam szybkiej decyzji o zmianie daty! Oby Wam się wszystko ładnie w czasie udało ;*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ta jedyna, wymarzona!

Ślubu w czerwcu nie będzie!

Zaproszenia ślubne